top of page

Historia

 

1. O nazwie - czyli historia pewnej podróży i co tego wynikło

 

Czas – zima 1997 (przygotowując się do napisania poniższego próbowałem przypomnieć sobie, który to był rok i tak mi wyszło - jeśli jednak pamiętasz te czasy i sądzisz inaczej, koniecznie skontaktuj się z nami!)

 

Miejsce - pociąg osobowy relacji Krynica-Tarnów

 

          A było to tak. Po rozpadzie Ashtrain - mojego pierwszego 'poważnego' zespołu - oraz krótkim, lecz burzliwym epizodzie z freerockowym Barenblut, pojawiła się potrzeba 'nowego początku', czyli powołania do życia kolejnej grupy. A w tamtym czasie oznaczało to w pierwszej kolejności wymyślenie nazwy, z czym z jednej strony niby zawsze był problem, z drugiej jednak - przyznam nieskromnie - przeważnie miałem w zanadrzu kilka pomysłów. Tym razem chciałem nazwy mocnej, zapamiętywalnej, jednowyrazowej i po polsku - wiecie, Rezerwat, Dezerter, Republika, Lombard...

          Jednak siedząc owej zimy w pociągu relacji Krynica-Tarnów nie od razu poszedłem tym tropem. Pierwszym pomysłem, który mi przyszedł do głowy były 'Czerwone Ciałka', ale szybko uznałem, że brzmi to może i nieźle, ale jest trochę niepoważne (gdybym tylko mógł przewidzieć, że za kilka lat co drugi zespół 'indie' będzie miał nazwę w tym stylu pewnie nie miałbym takich skrupułów!). Następny był równie krwawy: 'Hemoglobina Hobgoblina', ale jakoś zbyt punkowo to brzmiało (hej, nie mam nic do punka, ale nie chciałem takiej nazwy, poza tym było to jeszcze przed ekranizacją Tolkiena i co rusz musiałbym tłumaczyć, co zacz ten hobgoblin). Od tej tematyki odszedłem w kolejnym: 'Sir Pharmezan', wkrótce jednak zmęczony infantylizmem tych koncepcji popadłem w ponure zamyślenie. I wtedy pojawiła się ta myśl jak błysk: ANTYKWARIAT! Od początku wiedziałem, że to jest TO. Taki klimat, wiecie, pomieszczenie tonie w półmroku, pachnie kurzem i zastarzałym tytoniem, wszędzie w nieładzie walają się stare księgi oraz przedmioty niewytłumaczalnego użytku (a także wypchana sowa!), za ladą ledwie widać przygarbioną sylwetkę subiekta, nosi okulary bez oprawek i lekko spleśniały surdut, Sklepy Cynamonowe normalnie... I jakaż muzyka może się z tym kojarzyć...

          Podekscytowany tą wizją nie mogłem się już doczekać końca podróży, kiedy opowiem o tym reszcie zespołu, lecz coś jeszcze nie dawało mi spokoju. Uświadomiłem sobie bowiem, że z dużą dozą prawdopodobieństwa nie jestem pierwszą osobą, która wpadła na tak genialny - w moim mniemaniu - pomysł, a przypomnę, że historia rozpoczyna się w czasach, kiedy słowo 'internet' nie kojarzyło się jeszcze specjalnie z niczym pożytecznym, jeśli brać pod uwagę wyszukiwanie informacji pokroju 'jak wiele istnieje zespołów o nazwie X'. Postanowiłem zatem nazwę tę upiększyć nadając jej jednocześnie nimbu wieloznaczności, czyli - tak, zgadliście! - dodając duże 'W' w środku na rzecz małego 'a' na początku i vōila - jest oryginalnie! Zadowolony z siebie co niemiara, nieco zmarznięty - w pociągu wysiadło ogrzewanie - wysiadłem na tarnowskim dworcu...

 

Fakty: Barenblut to również nazwa pewnego trunku - dość czytelna inspiracja.

Mity: muzycy Ashtrain nie zawsze wdawali się w bójkę z publicznością w trakcie swoich występów - tak naprawdę wydarzyło się to TYLKO raz.

 

PowróT DO GÓRY

Anchor 1

2. O początkach - czyli wielkie nadzieje i pierwsze tragedie

 

Czas: 1998-2000

 

Miejsce: Tarnów

 

          ...a wysiadając z pociągu, pierwsze swoje kroki skierowałem do ludzi, z którymi chciałem ten antykWariat stworzyć.

 

          Nie ulegało wątpliwości, że trzonem nowego zespołu będą ci sami faceci, z którymi współpracowałem przy okazji poprzednich projektów, czyli Marcin 'Słoniu' Słowik - perkusja oraz Marcin 'Świder' Świderek - gitara basowa. Mieliśmy już za sobą sporo wspólnych doświadczeń, które z jednej strony scementowały naszą przyjaźń, z drugiej natomiast były solidnym fundamentem dla porozumienia na gruncie muzycznym. Co mogło pójść nie tak?

 

          Otóż mogło pójść wszystko. Akurat ci trzej (wliczając w to moją skromną osobę) muszkieterowie stanowili mieszankę wybuchową, kochaliśmy się nienawidzić. Zespół złożony z trzech indywidualności, w którym istnieją niezależnie od siebie trzy różne frakcje sympatii-antypatii? Wydaje się to absurdalne, bo absurdalnym było, ale – hej – to również część tej historii. Słonia poznałem kilka lat wcześniej, razem stawialiśmy pierwsze kroki w muzyce, inspirując się wzajemnie; Świder natomiast wychowywał się na tym samym co ja osiedlu, a w którymś momencie po prostu do nas dołączył – sam własnoręcznie wykonał swoją pierwszą gitarę basową! Patrząc z perspektywy czasu mogę powiedzieć jedno: to była ekstremalnie dziwna trójstronna relacja, ale cieszę się, że miałem okazję być jej częścią. Wybuchowy temperament obu Marcinów miał jeszcze dać nam się we znaki w przyszłości...

 

          Nasze początkowe założenia muzyczne nie były zbyt jasno określone, choć byliśmy zdeterminowani, by w żaden sposób nie ograniczać sobie swobody wypowiedzi artystycznej. Brzmi poważnie, prawda? Bo też i chcieliśmy do tego (być może po raz pierwszy!) poważnie podejść - Ashtrain i Barenblut to były bardzo fajne zespoły, ale i w jednym i w drugim przypadku było tam trochę za dużo 'rokenrola w rokenrolu'. Jeśli wiecie, co mam na myśli.

 

          Wszyscy lubiliśmy reggae (właściwie to bardziej niż reggae lubiliśmy dub, składankę Kinga Tubby zajechaliśmy do granic możliwości!), zatem wiedzieliśmy, że pewne elementy tej muzyki przenikną do naszego grania. Nie powinno w związku z tym dziwić, że właśnie wtedy powstał szkic kawałka, który obecnie jest znany jako 'Zion', choć upłynęło jeszcze wiele lat, nim nabrał on obecnego kształtu - nie uprzedzajmy jednak faktów. Innymi sztandarowymi utworami z tego najwcześniejszego okresu działalności były: 'Mam dwie ręce' i 'Moje ręce, moje nogi' (jakiś fetysz z tymi ręcami, czy jak?), wszystko jak leci nagrywane na dyżurny magnetofon typu Kasprzak. Warto zaznaczyć, że kompozycje powstawały wspólnie, a pomysły na próby przynosili wszyscy, natomiast taśmy wtedy nagrywane w jakiejś części wciąż istnieją w prywatnych archiwach i może kiedyś...

 

          Właśnie, próby... Nie mogliśmy grać w miejscu prób Barenbluta (czyli na pewnej owianej złą sławą budowie), ze względu na zdecydowanie zbyt dużą ilość wina, która w tajemniczych okolicznościach zniknęła właścicielowi tego terenu (podejrzewaliśmy duchy i upiory, właściciel podejrzewał nas, kto miał rację – chyba się nigdy nie wyjaśni), musieliśmy zatem znaleźć coś innego. Nie wiem, kto pierwszy wpadł na pomysł, że budynek kablówki przy ulicy Fredry stoi w dużej mierze nieużywany, wkrótce jednak wprowadziliśmy się tam z całym inwentarzem, z nadzieją patrząc na te okryte sosnową boazerią wysokie na 3 metry pomieszczenia (cóż za akustyka, mili moi!). Labirynty korytarzy i pomieszczeń za lepszych czasów służących pewnie jakimś dysydentom i ich sekretarkom, macie pojęcie jaki to klimat dla tworzenia? Przez kilkanaście miesięcy graliśmy tam na dobre i na złe, tam udzieliliśmy pierwszego profesjonalnego wywiadu, ale zaczął pomału wychodzić ten sam problem, co w przypadku poprzednich zespołów. Pamiętacie? Za dużo 'rokenrola w rokenrolu'... Rozkład. Dziewczyny, alkohol, balunki – wszystko to oczywiście super i wpisuje się w konwencję – ale udział muzyki malał. Kiedy sprawy zaczęły przybierać bardziej dziki obrót (a pisząc 'dziki' mam na myśli naprawdę-cholernie-bardzo dziki), po raz pierwszy zostaliśmy dotknięci przez przeznaczenie. Budynek przy Fredry spłonął.

 

CDN

 

Fakty - pierwotny tekst 'Ziona' składał się z następującego zdania: 'Wanna go to Zion, wanna go by the train, wanna get my homegrown fantasy again' śpiewanego w kółko. Zespół (czy soundsystem, jak ktoś mnie onegdaj uświadomił) Ziontrain nagrał płytę zatytułowaną 'Homegrown Fantasy'.

Mity - nie jest prawdą, że mieliśmy cokolwiek wspólnego z pożarem. Prawdą jest, że nie mieliśmy dosłownie NIC wspólnego z pożarem.

Z kart historii: pożar budynku przy Fredry miał miejsce w nocy z 22 na 23 czerwca 2000 roku.

 

POWRÓT DO GÓRY

Anchor 2
bottom of page